poniedziałek, 9 lutego 2015

Rozdział 67

Jak widzicie (albo i nie) zmieniłam numerację rozdziałów, gdyż chcę dać Rozdział 69 wcześniej. Pewnie się cieszycie, co? Haha. Miałam zaplanowany ten rozdział jako retrospekcję, ale widzę, że bez dzielenia poprzednich rozdziałów na części, bez problemu się zmieszczę z wydarzeniami. Wcześniej bałam się, że tak się nie stanie i głównie dlatego dzieliłam na części..Wracając...Tak oto przed Wami Rozdział 67. Jeszcze jeden i będzie 69. Dobra. To tyle na razie ode mnie. Enjoy!

45 komentarzy=nowy rozdział
Polecany blog: swiat-hayden.blogspot.com by Hopeless
- Wesołego pierwszego dnia po świętach! - Ellington rzucił się na leżącą na łóżku Rydel i zaczął nią tarmosić, krzyczeć do jej ucha i łaskotać. Dziewczyna próbowała się bronić, ale nie udawało jej się to. Śmiała się tak głośno, że przywołała do pokoju swoich braci, którzy wpadli z przeróżnymi rzeczami w rękach: Riker z wazonem, Rocky z poduszką, Ryland z ładowarką od telefonu, którą wywijał na prawo i lewo, a Ross przyleciał z gitarą.
- Hahaha... chciałeś... hahaha... poświęcić... hahaha... Lunę? - Rydel wybełkotała między napadami śmiechu. Ellington był niemiłosierny. Ross spojrzał na siostrę, potem na instrument, a potem znów na siostrę.
- Nie. Po prostu atakujący miał się mnie wystraszyć. - uśmiechnął się i oparł gitarę o nogę.
- Rozczaruję cię, ale się nie wystraszyłem. - Ellington spojrzał na niego rozbawiony i odsunął się od Rydel, która łapczywie nabierała powietrze do płuc. - Dzień dobry. - uśmiechnął się do blondynki.
- Jak dobrze, że już dzisiaj pakujemy manatki i wracamy do LA. Wyśpię się chociaż. - westchnęła.
- Ty się nie wyspałaś? Dochodzi już pierwsza po południu! - krzyknął Ross i uniósł brwi. 
- Łołoło! - Rocky uderzył brata w tors. - Ty mi tu nie dochodź. - Spojrzał na niego poważnie. - Jak chcesz dochodzić, to won mi stąd!
- Boże! Z kim ja żyję!? - Rydel padła głową w poduszki z bezradności na słowa swojego młodszego brata. Chłopaki spojrzeli na siebie, a potem na Rocky'iego. Pokiwali głowami i wyszli z pokoju, zostawiając Rydel sam na sam z Ellem.
- To jak Riker, trzymasz się? - Ross objął starszego brata ramieniem. - Wczoraj widziałem, że zostałeś dłużej w szpitalu.
- Powiem ci bro, że muszę spiąć dupę, a nie być jakimś...
- Piździelcem? - Zza rogu wyłonił się Rocky z wykrzywionymi brwiami. Ross z Rikerem spojrzeli się na niego z politowaniem, ale starszemu dokładnie to określenie chodziło po głowie.
- Piździelcem... - powtórzył mrucząc - Dokładnie.
- Aż sobie to zapiszę w telefonie. - Tak jak mówił, Ross wyciągnął iPhona i wpisał w kontaktach zamiast RikerPiździelec.
- Boże, mam nadzieję, że mama tego nie zobaczy. - zaśmiał się starszy i wyminął braci, kierując się do swojej sypialni, którą wcześniej dzielił z Magdą.
- O której jedziesz po swoją Księżniczkę?! - Ross krzyknął, opierając się o sofę stojącą przy ścianie.
- Nie drzyj się tak. Stoję naprzeciwko ciebie - zaśmiał się Riker - Będę jechał za jakieś półtorej godziny, a co?
- Jechać z tobą? - zapytał, unosząc wzrok ponad wyświetlacz komórki. Posłał bratu dziwnie wesołe spojrzenie. 
- Ummm... - Podrapał się po karku, wędrując wzrokiem po kwiecistym dywanie znajdującym się na korytarzu. - Chce ci się?
- Dlaczego by nie. - wzruszył ramionami i podszedł do brata. Oparł dłonie na jego ramionach i głośno westchnął. - Emma chce jechać - Riker się głośno zaśmiał. - Nie dawała mi z tym spokoju. Powiedziała mi, że obiecała Magdzie przyjazd i swoją pomoc. Wiesz...
- Psiapsiółki. - uśmiechnął się i oparł o framugę od drzwi swojej sypialni.
- Dokładnie. - Ross podciągnął rękawy od swojej bluzy. - To jak?
- Ale dlaczego TY chcesz jechać? - Puknął go palcem w klatkę piersiową.
- Bo mam plany. To nasz ostatni dzień w Littleton, a nie pokazałem Emmie niczego. Tutaj się wychowywałem i tutaj spędziłem całe moje dzieciństwo... Mam mało czasu, bo już wieczorem wylatujemy z powrotem do Los Angeles.
- Niestety - westchnął.
- Co się dzieje, bro? - Ross spojrzał na niego i poklepał go po ramieniu. - Wiesz, że mi zawsze możesz powiedzieć.
- Wiem, wiem... Chodzi o to, że Magda musi wracać do Warszawy.
- Ojoj... - Ross podrapał się po głowie.
- A wiesz czego boję się najbardziej? - siedemnastolatek pokręcił głową - Że rodzice coś jej zrobią.
- To znaczy? - Ross wyglądał na zainteresowanego.
- No wiesz, jej rodzice są lekarzami i są z tych rodziców, którzy mają już zaplanowane całe życie dla swoich dzieci. Przecież Magda ma niespełna osiemnaście lat i jest ze mną w drugim miesiącu ciąży. Do tego oświadczyłem się jej dwa dni temu... - zaciął się na chwilę - Co ja narobiłem?! - wydarł się i złapał za swoją głowę.
- Spokojnie. - uspokoił go Ross - Pamiętaj o oddychaniu, Riker.
- Zrozum! - krzyknął i chwycił młodszego za ramiona. - Ja jej niszczę życie! Widziałem minę jej ojca, gdy mnie zobaczył. Nie było to nic przyjemnego. Pewnie gdy wróci, zrobią jej awanturę, bo jest w CIĄŻY! Wyrzucą ją z domu i będzie mu...
Ross już nie mógł dłużej wytrzymać i najprościej w świecie przywalił Rikerowi w policzek tak mocno, że zostawił ślad po swoich palcach. Starszy chwycił się za obolałe miejsce, po czym się wyprostował.
- Dziękuję. Tego właśnie potrzebowałem. Ostatnio, pomimo że chcę się ogarnąć, nie potrafię. Robię z siebie totalnego piździelca. Żaden ze mnie facet. - mruknął ostatnie zdanie i walnął w drzwi od pokoju, otwierając je tym ruchem, po czym chciał zamknąć kopnięciem, ale Ross wsunął nogę między drzwi a framugę. Wszedł do środka.
- Stary, weź się w garść! - Gwałtownie go obrócił - Magda potrzebuje teraz ciebie, faceta z jajami, który nie pozwoli jej się zadręczać. Wykorzystaj to, że jest jeszcze w Littleton... z tobą. Udowodnij jej, że bez względu na wszystko może liczyć na ciebie. - Znów go spoliczkował. - Błagam cię, weź się w garść! - krzyknął i wyszedł z pokoju trzaskając drzwiami.
- Dziękuję. - mruknął Riker i usiadł na łóżku. Jego uwagę przykuła komórka. Sięgnął po nią i odblokował. Na ekranie widniała wiadomość od Magdy.
Kiedy przyjedziesz? Tęsknię.
Chłopak uśmiechnął się do siebie i przygotował kciuki, by odpisać.
Będę za godzinkę. Też za Tobą tęsknię, skarbie.
Spojrzał się na ostatnie słowo i padł na pościel, kładąc sobie ręce pod głowę. Przed oczami miał Magdę, ale wyglądała ona na wyczerpaną jak wtedy, gdy siedziała na krześle w gabinecie doktor Fricher, która robiła jej badanie USG. Przypomniał sobie jak na niego patrzyła tymi swoimi czekoladowymi oczami. Czuł, że jego serce łamie się na kawałki, bo nie wie, jak jej pomóc. 
Zamknął oczy i zobaczył Magdę, Magdę siedzącą na szpitalnym korytarzu w Chicago. Znów poczuł te motyle w brzuchu. Tak samo, jak w tamtym momencie. Gdy się na niego spojrzała, nie wiedział co zrobić. Nagle zapomniał jak się oddycha. 
- Jak się nazywasz?
- Magdalena, a Ty jesteś Riker tak?
-  Tak... Widzę, że mnie znasz.
- Jak mogłabym Cię nie znać. Należysz do R5.
- Jesteś przyjaciółką Emmy?
- Tak, znamy się od przedszkola... 
Ta krótka wymiana zdań dudniła w głowie Rikera przez kolejne dziesięć minut. Pamiętał jak się do niego uśmiechała. To głównie za ten piękny, perlisty uśmiech ją pokochał. 
- Riker! - Rozległo się głośne pukanie do drzwi i głos Emmy. - Jedziemy? Już jest po drugiej!
- Co? - mruknął do siebie zaskoczony i gwałtownie usiadł na łóżku. Sięgnął po telefon. Wiadomość do Magdy wysłał dokładnie o pierwsze po południu. Zerknął na zegar cyfrowy na ekranie: trzy po drugiej. - Cholera... - mruknął ponownie do siebie i wstał. - Tak, już jedziemy! - krzyknął i podszedł do komody. Z pierwszej szuflady wyciągnął czystą bieliznę dla Magdy.
- Skoro chcesz, może być jak dawniej. - powiedział do siebie i chwycił do ręki koronkową bieliznę dla swojej narzeczonej. Z szuflady niżej wyciągnął sweterek i dżinsy. Wszystko to włożył do torby, do której wrzucił jeszcze kosmetyki do porannej toalety. Zarzucił torbę na ramię. Wsunął do kieszeni iPhona i wyszedł z pokoju. Na sofie przed drzwiami siedzeli Ross z Emmą w dziwnej pozycji...dla cywilizowanego człowieka. Dla nich to codzienność. Dziewczyna siedziała mu okrakiem na kolanach, a on jeździł dłońmi po jej biodrach. Co jakiś czas klepał ją po tyłku.
- Ekhem. - Riker dał o sobie znać głośnym chrząknięciem. - Gotowi?
- Tak! - Emma zerwała się z Rossa i zbiegła po schodach na dół.
- Ta to ma powera. - zaśmiał się Riker - Pewnie jest niezła w łóżku, co? - szturchnął brata w bok, a ten sprzedał mu kuksańca po głowie.
- Zamknij się! - krzyknął i oboje zbiegli na dół. Ubrali się w ułamku sekundy i wyszli do garażu po samochód.

- Rocky! - krzyknęła Stormie z ganku. - Rocky, masz gościa! - Po tych słowach było słychać, jak zbiega z góry. Zdyszany wleciał na ganek i gdy zobaczył kto przyszedł, poprawił szybko grzywkę i podciągnął rękawy od bluzy.
- Cześć. - wydukał, opierając się o framugę drzwi. Stormie spojrzała na nich z uśmiechem i zostawiła ich samych.
- Hej. - Alex uśmiechnęła się i podeszła do bruneta, a on wyprostował się w drzwiach. Rozpiął jej kurtkę, odwiązał szalik, po czym odwiesił jej rzeczy na wieszak. 
- Jak tam? - odchrząknął i odwrócił się do niej. Zarzuciła mu ręce na szyję, przyciągając go do siebie i musnęła wargami jego usta. 
- Dobrze. - zaśmiała się i pocałowała go następnie w policzek.
- Takie powitania mi bardzo odpowiadają. - Założył jej kosmyk włosów na ucho. Dziewczyna się zaśmiała i przysiadła na fotelu, by ściągnąć zimowe buty. Jej uwagę przykuł schodzący po schodach Ryland. Taszczył wielką, szarą walizkę. 
- Wracacie dzisiaj do Los Angeles? - spytała, podnosząc się z siedzenia. Rocky odwrócił się, by zobaczyć, na co patrzyła Alex. 
- Ah tak. Mamy samolot dzisiaj o siódmej wieczorem. - Objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie. Była o niego niższa o głowę, przez co musiała wysoko zadzierać wzrok. - A wy kiedy wracacie?
- Zostajemy w Denver do Nowego Roku. - westchnęła - Jak spędzasz Nowy Rok?
- Mamy koncert w Hershey w Pensylwanii - uśmiechnął się i pogłaskał ją po głowie. - A może przyjedziesz? Gramy na placu głównym.
- Hershey? - spojrzała na niego zamyślona. - No nie wiem...
- Oj no, proszę. - musnął wargami jej szyję. Ona odchyliła głowę i cichutko jęknęła, gdy poczuła ciepłe wargi chłopaka na swojej skórze. Nagle znów ją pocałował, a ona powtórnie jęknęła, ale głośniej.
- Przestań! - zbeształa go i odchyliła się od niego.
- Lubię jak tak jęczysz. - uśmiechnął się zadziornie. - Tak mnie to nakręca. - Wciągnął powietrze nosem i zamknął oczy. Próbował się uspokoić.
- Nie nakręcaj się tak, bo ci stanie. - zachichotała - I co wtedy?
- No to logiczne - poważnie na nią spojrzał. - Wtedy idziemy na górę do mojego pokoju. Rozbieramy się i... - Dziewczyna przyłożyła mu palec do ust.
- Już. Nic. Nie mów. - zaśmiała się i ruszyła w głąb domu. Cały czas stali w ganku. Rocky otrząsnął się i pobiegł za nią. Alex weszła do salonu i usiadła na kanapie. Chłopak przeskoczył przez oparcie i wylądował zaraz obok niej. Chwycił ją w talii, obrócił na plecy i położył się na niej.
- Co ty wyrabiasz, do cholery? - spytała, śmiejąc się. Chłopak uśmiechnął się do niej zadziornie, po czym zaczął ją łaskotać. - Przestań, idioto! Przestań! Pomocy! Ratunku!
- Nie krzycz tak. - szepnął jej na ucho i przyłożył dłoń do jej policzka. Przestał ją torturować. Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami, a serce waliło jej tak mocno, że bała się, że Rocky usłyszy, bądź to poczuje. 
Nagle jego ręka znalazła się pod jej bluzką. Muskał opuszkami skórę, nie odrywając swoich oczy od jej. Uśmiechnął się delikatnie i pocałował jej dekolt. Ona wplątała palce w jego włosy i przyciągnęła go mocniej do siebie. Chłopak całował ją intensywnie i zaczął pomrukiwać, głaszcząc ją po brzuchu.
- Co się tutaj dzieje?! - krzyknęła Rydel, która weszła do salonu. Przez wysokie oparcie kanapy widziała tylko czubek głowy Rocky'iego, która poruszała się w dwuznacznym ruchu i słyszała ciche pomrukiwania.
Para zerwała się momentalnie do pozycji siedzącej. Alex naciągnęła bluzkę na brzuch i przetarła rękawem swój dekolt, który był po prostu ośliniony przez Rocky'iego i jego chaotyczne pocałunki. 
- Żeby nie było, ja też to widziałem. - odezwał się Ellington i wraz z Rydel usiadł na przeciwnej kanapie. - Alex twoje kolczyki idealnie pasują do tej malinki na twojej szyi. - zaśmiał się, wskazując fioletowo-różową plamkę. Dziewczyna chwyciła się na swoją szyję i zmierzyła Rocky'iego groźnym spojrzeniem.
- Musiałeś prawda? Musiałeś?! - spytała z wyrzutem i uderzyła chłopaka w przedramię.
- Oj, przepraszam. - zaśmiał się i przytulił. Rydel z Ellingtonem głośno westchnęli i również się objęli.
- To co Lex, co robisz na Sylwestra? - spytała blondynka, zakładając nogę na nogę. 
- Przyjeżdża na nasz koncert w Hershey. - wtrącił się Rocky. Alex zmierzyła go zabójczym spojrzeniem. Aż się wzdrygnął i zabrał rękę, którą ją obejmował.
- Naprawdę? Przyjedziesz?! - zaświergotała z radości Rydel. Siedemnastolatka spojrzała na nią, po czym kiwnęła twierdząco głową. 
- Tak! - szepnął Rocky, zaciskając dłonie w pięści. Wszyscy się na niego spojrzeli. - Tak... Zabiłem tego mola! - próbował się wykręcić.
- Mola? - Alex spojrzała na niego rozbawiona. - Naprawdę? Nie stać cię na nic więcej? - zaśmiała się i założyła nogi po turecku. Chłopak znów objął ją ramieniem. 
- Idziemy gdzieś?! - krzyknęła nagle Rydel - Samolot mamy dopiero o siódmej, a jest wpół do trzeciej. Chodźcie! - Pociągnęła Ellingtona za rękaw swetra, ale jemu najwyraźniej nie chciało się podnosić z kanapy i wychodzić z cieplutkiego domku na mróz.
- A nie możesz iść sama? - spytał znudzony. Od razu tego pożałował. Dziewczyna wytrzeszczyła oczy ze zdziwienia i podeszła do niego. Nachyliła się nad nim.
- Co powiedziałeś? - oburzyła się. Chłopak się przeraził.
- J-ja? - wydukał. Blondynka kiwnęła głową. - Ja nic nie powiedziałem... To Rocky! - wskazał na bruneta, który znów się migdalił z Alex. Całował ją po policzkach, czole, brodzie. Obsypywał jej twarz pocałunkami.
- O bosz. Zakochany Rocky... - westchnął Ellington - Myślałem, że tego nigdy nie zobaczę. - zaśmiał się.
- Oj weź się wypchaj! - oburzył się dziewiętnastolatek i powrócił do wcześniejszej czynności. 
- To jak, idziemy? - Ellington objął Rydel w talii i cmoknął ją w policzek. Dziewczyna fuknęła zła - Nie gniewaj się na mnie. Chodź, idziemy się gdzieś przejść. - Posłał jej szeroki uśmiech.

- I co, jak się czujesz? Trzymasz się jakoś? - Magda z Emmą weszły do szpitalnej toalety. Ciemnowłosa nachyliła się nad zlewem i opłukała sobie twarz chłodną wodą.
- Na razie dobrze. - odpowiedziała - Ale myśl, że dzisiaj wracam do Warszawy mnie po prostu dobija.
- Hej, przecież wracasz do rodziców. - Emma dotknęła jej ramienia. Przyjaciółka zmierzyła ją spojrzeniem.
- Chyba żartujesz. Mam się z tego cieszyć? - zrzuciła dłoń blondynki. - Znasz moich rodziców. Są na mnie źli, wkurzeni... Gdyby mogli to wydziedziczyliby mnie i wyrzucili z domu. Emma, ja nawet nie mam osiemnastu lat, a już jestem w ciąży i mam narzeczonego. Dla nich to rzecz nie do pojęcia. Oni mieli już zaplanowane dla mnie całe życie. Ukończenie liceum, studia medyczne, prace... Wszystko! A ja to zepsułam. - Zakryła twarz dłońmi. - Oni dadzą mi szlaban, nie będą się do mnie odzywali jak tylko przyjadę, a nie mogę tu zostać dłużej...
- Właśnie, dlaczego? - spytała zainteresowana - Skoro tak to wygląda, to zostań dłużej. Ze mną, z Rikerem, z jego rodziną.
- Matka kazała mi wracać do Warszawy właśnie dzisiaj. Przysłała mi bilet na ten lot.
- Po co masz wracać, skoro tam nikt nie będzie cię wspierał? Po jaką cholerę masz tam wracać? Bo szkoła? - spojrzała na nią z wyrzutem. - Daruj sobie szkołę. Nawet nie wiesz, co ciebie tam czeka. Chłopaki nie dadzą ci spokoju, jeśli tylko zobaczą twój brzuch. Będziesz obrażana...
- Skąd wiesz, hmm? Z filmów? - spytała oburzona - Za takie rady na podstawie filmów, dziękuję bardzo. Naoglądałaś się za dużo Ukrytej Prawdy w Polsce i teraz udajesz wielce mądrą, a wcale taka nie jesteś. Daruj sobie. - fuknęła i zniknęła za drzwiami do ubikacji. 
Emma wpatrywała się chwilę w klamkę, a potem odwróciła się do lustra. Związała rozpuszczone włosy w kucyk i oparła ręce o blat zlewu. 
Teraz udajesz wielce mądrą, a wcale taka nie jesteś. - Te słowa powtarzały się w jej głowie z echem. Miała wrażenie, że głos Magdy rozsadza jej czaszkę. Spojrzała na swoje odbicie i wyszła z łazienki, trzaskając drzwiami.
- Przepraszam. - szepnęła Magda, która siedziała skulona na podłodze, obok sedesu. W jej oczu leciały łzy. Skuliła się tak, że głowę schowała między zgięte nogi. Szlochała.
- Magda! Magda! - Do łazienki wbiegł Riker. Otworzył drzwi od ubikacji, w której siedziała i zamarł. Dziewczyna spojrzała na niego zaszklonymi oczami. Uklęknął koło niej, a ona wtuliła się w niego, wczepiając palcami w jego koszulę.
- Ćśśś - uspokajał ją - Co się dzieje? 
- Ja nie chcę tam wracać. - płakała. Riker spojrzał na nią i poprawił jej włosy przy grzywce. - To jest takie trudne Riker. Z jednej strony nie chcę tam wracać, a z drugiej czuję, że muszę... Pomóż mi, proszę. - Spojrzała na niego wielkimi oczami. Chłopak nie wiedział co robić. Czuł się taki bezradny w tej kwestii.
- Posłuchaj... - chwycił ją za ręce i podniósł na nogi. Przyłożył dłonie do jej talii. - Teraz się przebierzesz w nowe ciuszki, doprowadzisz się do porządku i gdzieś razem wyskoczymy. Musimy jakoś miło spędzić czas. Zapomnijmy na chwilę o wszystkich naszych problemach, dobrze? - Chwycił za jej podbródek i pocałował ją. - No, a teraz się uśmiechnij. Nienawidzę, gdy płaczesz. - dodał, opierając swoje czoło o czoło dziewczyny. Szeroko się do niego uśmiechnęła, przygryzając dolną wargę. 
- Jesteś niesamowity. - Wtuliła się w niego i chwilę tak stali w tej łazience, kiwając się delikatnie na boki.  

- Stój, stój, stój! - krzyczał Ross, biegnąc za Emmą. Dogonił ją przed samym wyjściem ze szpitala. Chwycił ją za nadgarstek i przyciągnął do siebie. - Co się dzieje? - Uniósł jej podbródek. - Ty płaczesz. Co się stało, skarbie? Pokłóciłyście się? - Dziewczyna pokiwała głową. - Ojej... - westchnął - No chodź tu do mnie. 
Objął ją ramionami, a ona oparła głowę o niego. Nie wierzyła, że Magdy była zdolna powiedzieć jej coś takiego. Nigdy w życiu się ze sobą nie kłóciły. Zawsze pomagały sobie bezwarunkowo. Szły na kompromis, aby nie wszczynać niepotrzebnego zamieszania.
-  O co poszło? - spytał, wtulając twarz w szyję dziewczyny. Przeszły ją przyjemne dreszcze, spowodowane ciepłym oddechem Rossa.
- O szkołę. Odradzałam jej powrotu do Warszawy, gdyż w szkole nie dadzą jej spokoju, gdy dowiedzą się, że jest w ciąży. - westchnęła, a chłopak pogładził ją po plecach.
- Może nie będzie aż tak źle. - uśmiechnął się jakby do siebie. - Skoro chce wracać do szkoły i rodziców, to droga wolna. Nie możesz mieć jej za złe, że chce kontynuować naukę.
- Może i masz racje. - szepnęła i mocniej objęła Rossa za szyję.
- Riker mi dzisiaj powiedział co nieco o jej rodzicach. Jeżeli to prawda, to jednak radzę jej, żeby wróciła do szkoły. Inaczej jej rodzice...
- Nawet tego nie mów. - przerwała mu - Boże! - krzyknęła, odsuwając się od blondyna. Spojrzał na nią zdziwiony. - To wszystko jest takie skomplikowane i pomyśleć, że to wszystko przeze mnie, bo zachciało mi się wtedy wychodzić z domu! Jezu, przepraszam...
- Przestań! - oburzył się i chwycił ją za ramiona.
- Tak, przestanę... - szepnęła i spuściła głowę.
- Nie o to mi chodziło. - Uniósł jej głowę za podbródek tak, by spojrzała na niego. - Przestań się o wszystko obwiniać. To się nazywa Życie. Nie żałuj tego, że tamtego dnia się spotkaliśmy. Jedynie ja powinienem się obwiniać za to, co przechodziłaś, gdy zaczynaliśmy się spotykać...  Wiesz, Cassidy i te sprawy. - zaśmiał się delikatnie.
- Pamiętam - uśmiechnęła się do niego - i nigdy tego nie zapomnę.
- Oboje pójdziemy z tym wspomnieniem do grobu. - Zaśmiali się, a Ross spojrzał na nią wyraźnie zadowolony. - Co? - spytała, gdy wpatrywał się w nią dłużej niż zwykle.
- Do twarzy ci z uśmiechem. - Dziewczyna się zarumieniła. - No co, ale to prawda. - dodał, śmiejąc się.
- W takim razie, dziękuję. - Pocałowała go w prawy policzek, a na lewym trzymała lewą dłoń.
- Chodź, jedziemy. - Gwałtownie pociągnął ją w stronę wyjścia. Dziewczyna nawet nie stawiała jakiegokolwiek oporu. Ciągnął ją przez parking, aż do samochodu.
- Poczekaj, a co z Rikerem i Magdą? Przyjechali z nami...
- Wrócą z buta. - Wzruszył ramionami i usiadł za kierownicą. Emma wskoczyła na fotele z tyłu. Nagle do ich uszu dobiegły krzyki. Ross spojrzał w lusterko. - O proszę, o wilku mowa. - zaśmiał się i obniżył szybę. - Co pana do mnie sprowadza? - zwrócił się do Rikera.
- Podrzucisz nas do Starbucksa? - spytał, a Magda nie odwracała wzroku od siedzącej z tyłu Emmy. Mierzyły się wzajemnie wzrokiem.
- Spoko brat. Wskakuj do przodu. - uśmiechnął się i z powrotem zasunął szybę. Magda otworzyła tylne drzwi i usiadła obok Emmy. Ross wycofał i ruszyli z parkingu. Jechali w ciszy, co powoli zaczęło wkurzać obu blondynów. Spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Starszy podłączył iPhona Rossa do radia i włączył kawałek Green Day - American Idiot.
- Don't want to be American Idiot. Don't want a nation under the new mania! - wykrzyczał Ross, podgłaśniając radio.
- Can you hear the sound of histeria? The subliminal mind fuck America! - Riker dołączył drząc się na cały regulator. Pewnie inni kierowcy mogli go usłyszeć.
Welcome to a new kind of tension. All across the alienation. Where everything isn’t meant to be ok. Television dreams of tomorrow. We’re not the ones meant to follow. For that’s enough to argue!! 
Darli się, jakby tłumili to w sobie od roku, a tak naprawdę chcieli jakoś rozbawić dziewczyny. Udało im się to. Obydwie zwijały się ze śmiechu na tylnych siedzeniach. Emma opierała głowę o ramię Magdy i trzymała się za brzuch. Łzy leciały im z oczu. Chłopaki spojrzeli na siebie i przybili sobie piątki.
- Czy to miało coś w związku z tym, że oboje jesteście kompletnymi idiotami? - spytała Magda, cały czas chichocząc. 
- Kochanie, my nie jesteśmy idiotami. - Riker odwrócił się do niej. 
- Nie, wcaale! - krzyknęła roześmiana Emma. Ross spojrzał na nią przez  lusterko i się zatrzymał.
- Co jest? - spytał Riker, spoglądając na brata.
- Jesteśmy na miejscu, matole! - Uderzył go w głowę i zaczął się śmiać z głupoty starszego. Magda się zaśmiała i wyszła z samochodu tak samo jak starszy Lynch. Ruszyli w stronę kawiarni.
- To jak, mała? - Ross odwrócił się do Emmy - Przeskakuj tutaj do mnie.
- A co jeśli nie chcę? - Założyła ręce na piersi i rozłożyła się na fotelu.
- Słuchaj, nie chcesz, żebym to ja przeniósł się do ciebie do tyłu. - mówił całkiem poważnie. Emma patrzyła na niego przez zmrużone oczy. Ross wyciągnął ku niej rękę i chwycił za jej nadgarstek, ciągnąc ją do przodu. Przeszła na przednie siedzenie pasażera. Blondyn uśmiechnął się szarmancko i pogładził ją po nodze. - Idealnie. - mruknął do siebie i ruszył z parkingu przed Starbucksem.
- Tak w ogóle, to gdzie jedziemy? - spytała, opierając się o drzwi tak, by lepiej widzieć swojego chłopaka.
- Pokażę ci gdzie mieszkałem, gdy byłem mały. - Wbił wzrok w asfalt przed pojazdem. Dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona, ale i zainteresowana. Przez resztę drogi nie odzywali się do siebie. Emma podziwiała okolicę, w której była pierwszy raz. Domki jednorodzinne znajdowały się po jednej i drugiej stronie. Kilkanaścioro dzieci bawiło się na podwórku przed zielono-żółtym domkiem i lepiło igloo. Wyjechali z tej "zaludnionej" dzielnicy i wyjechali na łąki. Widok był nieziemski. Emma nie ukrywała swojego zachwytu. Gdzieniegdzie stały ogromne gospodarstwa z wielkimi willami. Wjechali na pagórek, gdzie między drzewami pojawiła się dość sporych rozmiarów willa (Wyobraźcie sobie ten domek zimą, haha - od aut.) w szaro-białych kolorach, z wielkim ogrodem oraz wielkim podjazdem przed garażem na dwa auta.
- Jesteśmy na miejscu. - oświadczył Ross, wjeżdżając na podjazd przed domem. 
- Ale śliczny. - Emma nie ukrywała swojego zachwytu. Wyszła z samochodu i oparła się o zewnętrzną stronę pojazdu.
- A wiesz co jest najlepsze? - spytał, uśmiechając się do niej. Dziewczyna potrząsnęła głową. - A to, że moi rodzice nadal są właścicielami tego domu. - Z kieszeni spodni wyciągnął kluczyki przypięte do breloczka w kształcie kotka. Pomachał nimi przed oczami dziewczyny.
- Ale po co? Mieszkacie teraz w Kalifornii. - Uniosła brwi ku górze. Była trochę zaskoczona.
- Moi rodzice chcą, aby której z nas przejęło ten dom. Mówią, że jest tutaj za dużo wspomnień, żeby od tak sprzedać tą posiadłość komuś z zewnątrz. - zaśmiał się i ruszył w kierunku drzwi. Emma podążyła za nim. Przekręcił klucz w zamku i weszli do środka. 
- O żesz... - westchnęła z zachwytu - Jakie to wielkie! - krzyknęła i rozległo się echo. W wewnątrz nie było mebli. Ściany były pomalowane w jasne kolory, a podłogę przykrywały drewniane panele. 
- Fajnie, prawda? - spytał Ross, stojąc na środku salonu.
- Prawda, prawda. - zaśmiała się - Gdzie miałeś pokój?
Chłopak pociągnął dziewczynę po schodach na górę. Znaleźli się na korytarzu. Blondyn otworzył drugie drzwi po prawej i weszli do żółtego królestwa. Ściany miały żółto-czarne kolory, a na podłodze znajdowały się jasne panele. W pokoju znajdowało się ogromne okno z szerokim parapetem, aby można było na nim usiąść i podziwiać rozciągające się widoki  na okoliczne gospodarstwa.
- Tutaj jest naprawdę ślicznie. - Emma rozejrzała się naokoło. - Będziesz chciał tu wrócić?
- To znaczy? - Odwiązał szalik, który miał na szyi i rozpiął kurtkę. W budynku było ciepło.
- Wiesz, gdy będziesz już taki dorosły, dorosły i będziesz chciał założyć rodzinę, to czy tutaj wrócisz? Czy wolisz zostać w Los Angeles?
- Sam nie wiem. - westchnął - Z jednej strony kocham Hollywood, plaże, sufring, ciągłe lato. Mam tam pracę, przyjaciół, ale z drugiej strony uwielbiam ten spokój tutaj. W Littleton czuć wiejskie klimaty, a nie jak w Los Angeles. 
- Czyli na dzień dzisiejszy nie wiesz? - spytała dla upewnienia i usiadła na parapecie.
- Nie wiem. - Wbił wzrok w łąki za oknem. - Pożyjemy-zobaczymy, prawda mała? - Objął ramieniem Emmę i pocałował ją w czoło. 
- Nie nazywaj mnie mała. - fuknęła i założyła ręce na piersi.
- Ale dlaczego? - jęknął - Lubię cię tak nazywać. Przy mnie jesteś taka mała i drobna, że to aż grzech nie nazywać cię "mała". - Uniósł jej podbródek. - No ej, mała?
- Oj, stul dziób! - Wpiła się w jego usta i zarzuciła mu ręce na szyję. Całowali się dobre pięć minut. Oderwali się i Ross otworzył szeroko oczy.
- Muszę ci pokazać jeszcze jedno miejsce! - krzyknął i wybiegł z pomieszczenia. Emma przekrzywiła głowę ze zdziwienia i wstała niepewnie z parapetu. Zeszła po schodach na parter i zobaczyła, że Ross czeka na nią niecierpliwie. - No chodź! - poganiał ją. Pociągnął za rękach i razem stanęli przed drzwiami. Blondyn zamknął drzwi i pobiegł za dom. Dziewczyna popędziła za nim. Biegli tak kilkaset metrów przez łąki i pastwiska, krzycząc jak dzieci.  Zdążyli pobawić się w ganianego, zanim dobiegli do lasu. Zmachani oparli się o pień drzewa i ciężko oddychali.
- Gdzie jesteśmy? - spytała Emma ledwo łapiąc oddech. Chłopak się zaśmiał.
- Spójrz do góry. - odezwał się po chwili. Blondynka uniosła wzrok i zobaczyła nad ich głowami deski. 
- Co to? - Spojrzała na niego zdziwiona. Co chwilę ją zaskakiwał.
- Domek na drzewie, który wybudowałem wraz z tatą, Rikerem i Rockym w 2004 roku. Te drewniane ściany były świadkami wielu dziwnych wyznań, naprawdę. Cieszę się, że drzewa nie potrafią mówić. - zaśmiał się - Wchodzimy na górę? - Wskazał na drabinę i podał Emmie rękę. Wspięli się do domku i usiedli przy jednej ze ścian.
- Powiem ci szczerze, że miałeś udane dzieciństwo. - uśmiechnęła się do niego i zapięła mu kurtkę przy szyi. 
- Być może. - mruknął - A jak wyglądało twoje dzieciństwo?
- Wolę nie wspominać. - szepnęła i podwinęła nogi pod brodę.
- Dlaczego? - Pogłaskał ją po głowie. Spojrzała się na niego i oparła głowę o jego ramię.
- Gdy miałam zaledwie cztery lata moi rodzice się rozwiedli i mama ciągała mnie po sądach, gdyż chciała zakończyć związek z tatą. Przez dwa lata dziwnie się czułam. Rodzice się do siebie nie odzywali, a jeśli już do tego doszło, krzyczeli na siebie i awanturowali się... Przepraszam cię Ross, ale nie chcę o tym rozmawiać. - Wstała z desek i wyprostowała się. Sufit domku był zaledwie dziesięć centymetrów ponad nią. Gdy Ross stał, musiał schylać głowę lub się garbić. 
- Kochanie, przepraszam. - Musnął ją ustami w policzek i mocno przytulił. Nagle rozległ się dzwonek telefonu blondyna. Wyciągnął z kieszeni i odebrał. - Ross, słucham? - odezwał się jak dorosły facet. Emma zachichotała. - Ryry, robisz sobie jaja prawda?... Co?!... Ale kiedy?... Teraz?!... Dobra, jedziemy!
- Co się dzieje? - Dziewczyna podeszła do Rossa, który chował szybko komórkę do kurtki.
- Lot o siódmej został odwołany. Lecimy tym za godzinę! 
- Co?!
- Właśnie! Chodź, jedziemy! - krzyknął i oboje zeszli pędem po drabinie. Pobiegli przez pastwiska do willi, gdzie znajdował się ich samochód. Emma starała się utrzymać takie same tępo jak Ross, ale nie miała tak dobrej kondycji, jak on. Gdy dotarli na podjazd przed domem, zamarli.
- Gdzie auto? - spytała dziewczyna, rozglądając się naokoło.
- Zaparkowałem przecież tutaj... Boże! - Złapał się za głowę. Emma zachowywała spokój rozejrzała się wokół siebie i ruszyła za garaż.
- Tu stoi, ćwoku. - zaśmiała się. Ross szeroko otworzył oczy.
- Ale jak to? Pamiętam, że parkowałem go tutaj. - Tupnął nogą w kostkę brukową. - Jestem pewien.
- Nie jesteś pewien... - Spojrzała na niego - Jesteś Ross, a teraz dawaj wskakuj, bo spóźnimy się na samolot.

- Ktoś po nich dzwonił?! - wydarła się na cały dom Rydel. Wszyscy byli zabiegani. Szukali w pośpiechu swoich walizek i pakowali się, wariowali, bo według planu wcześniejszego wylotu, mieli samolot dopiero za trzy i pół godziny. 
- Ja dzwoniłem! - Ryland krzyknął z łazienki na dole. - Powiedzieli, że już jadą!
- To dobrze. - odetchnęła z ulgą Rydel. - ale i tak nie zdążą się spakować. Chodź, Ellington! - Pociągnęła bruneta za rękę do pokoju Rossa i Emmy. Wyciągnęła zza drzwi ich walizki i rozpięła je. 
- No proszę. - zaśmiała się, wyciągając z żółto-szarej torby Rossa paczuszkę prezerwatyw.
- O Boże! - zawył Ellington - Czy to aby na pewno dobry pomysł, żebyśmy pakowali tego zboczeńca, Rydel?
- Dobry, niedobry i tak musimy to zrobić, bo nie zdążymy na samolot, a następny jest dopiero rano. Nie możemy lecieć następnym, bo musimy przygotować sprzęt na koncert w Pensylwanii. - mówiła, pakując pośpiesznie wszystkie sukienki Emmy z szafy do walizki. Starała się jakoś ładnie je układać, ale czas nieubłaganie ich popędzał. 
- Jezu, ten to ma gadżety. - zaśmiał się Ellington, wyciągając z szuflady z bokserkami Rossa żółte dildo. Rydel zrzedła mina.
- To ma chłopak przerąbane! - krzyknęła i już chciała chwycić zabawkę, ale powstrzymała się. - Jezu, nie dotknę sztucznego członka! Nigdy!
- Kto nie dotknie sztucznego członka? - powtórzył Rocky, który właśnie wszedł do pokoju. Gdy zobaczył, co jego przyjaciel trzyma w ręku, zaczął się zataczać ze śmiechu. - Czyje to? Haha!
- No a jak myślisz? - zaśmiał się Ellington, wymachując gumowym członkiem - Naszego casanovy! 
- Jezu, z jakimi matołami ja żyję?! - krzyknęła zrozpaczona Rydel i powróciła do pakowania ubrań Emmy. - Dobrze, że póki co nie znalazłam niczego dziwnego u Emmy.
- Bankowo coś zaraz znajdziesz. W końcu to przecież dziewczyna Rossa. - Ellington rzucił gumową zabawkę do kieszonki w walizce i energicznie ją zapiął. - Gdybyś ktoś z was znalazł rzeczy tej kategorii, niech wrzuca tutaj. - Wskazał na kieszonkę i otworzył kolejną szufladę. Na szczęście w niej było trochę spodni i bluz Rossa. Wszystko wsypał do walizki. Przejrzał wszystkie zakamarki pokoju w poszukiwaniu pozostałych ubrań siedemnastolatka, ale nic nie znalazł. Poszedł do łazienki po kosmetyki. Po kilku minutach oboje spakowali rzeczy Rossa i Emmy.
- To mogę dopisać, do moich życiowych przygód! - krzyknęła Rydel - Nigdy więcej nie będę ich pakowała. Nigdy!
- Nigdy nie mów nigdy, Delly. - Rocky posłał siostrze spojrzenie pedofila i głośno się zaśmiał, opuszczając pokój.
- Dzieciaki! - Z dołu krzyknęła Stormie - Jedziemy! Zbierajcie się!
- Ale nie ma jeszcze Rossa i Emmy! - oburzyła się, wychylając zza drzwi. 
- To zadzwoń do nich, żeby przyjechali na lotnisko. Ktoś jeszcze pojedzie z nami, żeby zabrać samochód, którym przyjechali!
Rydel pobiegła do swojej sypialni i wyciągnęła z torebki swoją komórkę. Odblokowała i wyszukała numer do Emmy. 
- Rydel?! Jak dobrze, że dzwonisz!
- Co jest? Co się stało?
- Zgubiliśmy się...
- Jak to? Gdzie jesteście?
- Właśnie chciałabym to wiedzieć! Ross pokazał mi wasz poprzedni dom w Littleton i zamiast na północ, pojechał na południe. Błądzimy po łąkach i mamy słaby zasięg. Halo? Rydel?!
- Jestem, jestem.
- To pomóż nam do jasnej cholery! - wydarł się Ross.
- Trzeba było się tak daleko nie zapuszczać, skoro wiedziałeś, że dzisiaj mamy samolot do Los Angeles! - krzyknęła na niego zbulwersowana. - A teraz, powiedzcie mi co widzicie.
- Co widzę? - zamyślił się chłopak - Łąki, łąki, pełno śniegu... O czekaj widzę drzewo!
- Nie rób sobie ze mnie jaj, młody!
- Delly, ale to prawda. Nic tu nie ma. Po prostu lodowa pustynia!... Pomóż nam! 
- Poczekajcie, myślę. - Dziewczyna spojrzała na Ellingtona, który chodził w tą i z powrotem po pokoju. Gwałtownie się do niej odwrócił i chwycił ją za ramiona.
- GPS! - krzyknął entuzjastycznie. - Niech użyją GPS'u!
- Ale w samochodzie wujka nie ma takiego gadżetu. - zamyśliła się.
- Niech Ross włączy GPS u siebie w komórce. Namierzymy ich.
- Mam cały czas włączony GPS - odezwał się siedemnastolatek - Ej, ty mi kazałaś go nigdy nie wyłączać... Ty wredna babo! - krzyknął rozbawiony. Śmiał się z tego, że jego własna siostra jest do tego zdolna.
- No co? Muszę wiedzieć, gdzie jest mój braciszek, gdy nie ma go w domu. - zaśmiała się - Dobra, masz włączony, tak?
- Tak jest! 
Ellington przejął od Rydel iPhona i wystukał coś, co dla dziewczyny nie było do zrozumienia. Na ekranie wyświetliła się mapa i niebieska kropeczka na środku białego obszaru. Chłopak przejechał palcem po ekranie i aż wytrzeszczył oczy ze zdziwienia.
- Słuchaj młody, jesteście dwadzieścia dziewięć kilometrów od Littleton. Jak to możliwe?
- Dwadzieścia dziewięć? Że słucham? - Ross brzmiał na zaskoczonego tą informacją.
- To ja się wam dziwię. Jak do tego doszło? - zaśmiał się nerwowo brunet - Nieważne. Jedź cały czas przed siebie. Podkręć trochę prędkość, bo nie zdążycie na samolot. Macie dwadzieścia minut, żeby dotrzeć na lotnisko. My już tam jedziemy...
- A co z naszymi rzeczami?! - krzyknęła Emma.
- Spakowaliśmy was, oddychaj. - Uspokajała ją Rydel.
- Ale wszystko spakowaliście?! - Ross pisnął jak dziewczynka.
- Wszystko, wszystko i powiem ci, że muszę poznać twoją taktykę przy kupowaniu zabawek w sex shopie. - Ellington próbował nie wybuchnąć ze śmiechu. Przyłożył do ust dłoń i zaczął się trząść. Blondynka również chichotała.
- Ross? Co to ma znaczyć? - W słuchawce odezwała się Emma.
- To nie jest istotne, kochanie... Dzięki rodzinko. Postaramy się być na czas na lotnisku. Cześć! - Rozłączył się, a para ryknęła. Oboje popłakali się ze śmiechu.
- Jak myślisz, zdążą przyjechać? - spytała Rydel, biorąc do ręki swoje walizki. Ellington podszedł do swoich bagaży, po czym pocałował dziewczynę w policzek.
- Zobaczymy. Jak nie, to już współczuje Emmie. Spędzić całą noc z Rossem w samochodzie? Brrr, aż mam ciarki.

Przepraszam, przepraszam, przepraszam! Tak długo nie było rozdziału?! Oł maj gasz! 
Ale jedno zrobiłam przez ten czas. Napisałam te 24 prace z polskiego. Zajęło mi to sporo czasu, ale skończyłam. Do tego przeczytałam kilka cudownych książek, które z całego serca Wam polecam: Colleen Hoover "Hopeless", "Losing Hope" (kontynuacja Hopeless-ta sama historia, ale oczami Holdera. Popłakałam się); "Papierowe Miasta" napisane przez John'a Green'a oraz Piątą część "Pretty Little Liars"-Sara Shepard (serię Wam polecam. Bardzo wciąga... Jest póki co 14 części, także trochę mi zostało)
Co do rozdziału. Mam nadzieję, że się spodobał. Są wątki z każdym naszym parringiem. Rozdział również jest długi. Ma dokładnie 5 829 słów, nie licząc notek nad i pod rozdziałem :)
Rozdział 69 zbliża się teraz wielkimi krokami. Już dwie osoby czytały ten rozdział i sądząc po ich odpowiedzi do niego, są zaskoczone, hahaha... No nic, to tyle ode mnie.
Do następnego ;**
~Julia